Kolejny dzień zaczął się zupełnie normalnie, a mianowicie wspólnym śniadaniem w jadalni na Tardis. Posiłek przygotowała Clara, bowiem Tardis przezornie nie wpuszczała Doktora do kuchni, gdyż w przeciągu ostatniego tygodnia wzniecił on trzy pożary, mając do dyspozycji jedynie lodówkę, mikrofalówkę, opiekacz i soniczny śrubokręt. Siedzieli naprzeciwko siebie, wymieniając się drobnymi uwagami w stylu: "marmolada się kończy" czy "może zwiedzimy Florencję? Ale nie wcześniej niż XVI-wieczną".
- Ten sos smakuje jak kocia karma! - krzyknął Doktor, patrząc z obrzydzeniem na swój talerz.
- Może dlatego, że polałeś nim gruszki? - mruknęła Clara, uśmiechając się kącikiem ust. Lubiła tę wersję Doktora, gdy zachowywał się jak typowy pięciolatek. Było to niezwykle odprężające po tygodniach pełnych pseudonaukowego bełkotu, kiedy bez przerwy zalewał ją strumieniem informacji na każdy, nawet najbardziej trywialny, temat.
- Miałem nadzieję, że będą smaczniejsze. Powinnaś lepiej o mnie dbać, Claro. Przecież wiesz, że nie lubię gruszek - skrzywił się ostentacyjnie. - Po co w ogóle je tu przyniosłaś? Tardis ma być strefą wolną od tego owocowego szaleństwa! "Nie" dla jabłkopodobnej trucizny! Mogę się założyć, że to wytwór Daleków, którzy chcą użyć tych... tych całych gruszek do podbicia Ziemi!
- Nie dramatyzuj. Poza tym, gruszki wcale nie są podobne do jabłek - odpowiedziała Clara.
- Oni chcą, żebyś tak myślała. Ale przyjrzyj się uważnie! Nawet mają na czubku te antenki do przekazywania informacji!
- To zwyczajne ogonki. Jeżeli nie lubisz gruszek, to po prostu zostaw je w spokoju i zjedz śniadanie - odrzekła, lecz Doktor zdawał się jej nie słyszeć.
- Chwila! Inne owoce też mają anteny. To zmasowany atak! Owocowa inwazja! Szybko do schronu! - krzyknął, podrywając się z krzesła. Dziewczyna posłała mu jedynie znaczące spojrzenie.
- Nie będzie owoc pluł nam w twarz! - stwierdził z godnością Doktor, wybiegając z jadalni. Jego wyjściu towarzyszyło ciche parsknięcie śmiechem Clary.
- Rozumiem, że mówiąc "schron" miałeś na myśli twoje łóżko, które odgrodzisz od świata fosą stworzoną z poduszek? - rzuciła w przestrzeń, jednak nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Czasami Doktor był bardziej dziecinny od dzieci, którymi się zajmowała.
Gdy Clara weszła do pomieszczenia sterującego na Tardis, ujrzała Doktora siedzącego na schodach, całkowicie pochłoniętego pracą nad czymś, co uznała za radio sprzed kilku dekad.
- Co robisz? - spytała, zajmując miejsce obok niego.
- Ach, Clara, dobrze, że jesteś! Właśnie montowałem najnowszą wersję Linspiratora 2000 do tego ustrojstwa, żeby móc odbierać sygnał nawet setki tysięcy kilometrów od Ziemi...
- Czyli to naprawdę jest radio - mruknęła do siebie, mierząc sprzęt podejrzliwym spojrzeniem. - No dobrze, ale po co ci to? I dlaczego nie spróbujesz przemontować jakiegoś nowszego modelu?
Doktor skrzywił się lekko.
- Nowsze modele mają za dużo kabelków - skomentował. - Tardis jest cudowna i nie śmiałbym na nią narzekać, ale uparła się, żeby nie odtwarzać disco polo. A ja tylko chcę trochę potańczyć przy dobrej muzyce! Czy proszę o tak wiele?
Clara westchnęła, opuszkami palców masując skronie.
- Tak. Świetnie. Ty naprawiasz radio, a ja się nudzę. Przez pięć godzin obserwowałam gwiazdy i okoliczne planety.
Doktor odstawił radio na schody, po czym wstał i otrzepał spodnie.
- W takim razie czas na przygodę! Dokąd chcesz się udać, Claro? - spytał, podbiegając do sterownika. Zaczął uruchamiać Tardis, która wydała z siebie kilka zadowolonych mruknięć, przygotowując się do podróży.
- W przyszłość - zakomenderowała dziewczyna, uśmiechając się.
- Geronimo! - krzyknął Doktor, ciągnąc za ostatnią wajchę.
Dźwięk lądującej Tardis rozniósł się echem po okolicy. Clara otworzyła drzwi budki policyjnej, po czym rozejrzała się dookoła. Jej oczom ukazało się z pozoru przeciętne miasteczko. Po dwóch stronach ulicy znajdowały się niemal identyczne białe domy jednorodzinne. Idealnie przycięte trawniki oraz równe rządki kwiatów sprawiały przyjemne wrażenie, ale intuicja Clary podpowiadała jej, że coś z tym miejscem było nie tak.
- Witaj w Blackhager z tysiąc sto siedemdziesiątego ósmego roku - powiedział Doktor, wychodząc z Tardis. - Gotowa na krótką lekcję geografii?
Dziewczyna skinęła głową.
- Blackhager mieści się ponad dwieście tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Jest to planeta złożona z wysp. Posiada dwa słońca nazwane Anux i Mannus. Aktualnie jesteśmy na wyspie Seahaer. Ludzie żyją tu od około stu lat. Utrzymują się głównie z handlu owocami morza, które są niezwykle barwne i różnorodne, a przede wszystkim smaczne. Tutejsi lubują się w wygodach, szanują sobie spokój i prywatność. Nie są może zbyt mili, ale cóż się dziwić, skoro doba na Blackhagerze ma pięćdziesiąt sześć godzin, z czego noc trwa zaledwie niecałe dwanaście. Ostatni raz byłem tu jakieś pięćset lub sześćset lat później.
Clara westchnęła, rozglądając się dookoła.
- Czy jest tu w ogóle coś do zwiedzania? - mruknęła.
- Ależ oczywiście! Muzeum Stworzeń Wodnych, Pierwsza Akademia Morska... - zaczął wyliczać Doktor.
- Tak, tak, rozumiem. Ale, wiesz, liczyłam na coś bardziej... Imponującego? Fenomenalnego? Wybuchowego? - przerwała mu Clara. Wtem z oddali dało się słyszeć głośny huk, a niebo nad tym miejscem zabarwiło się szarością. Doktor zmrużył oczy.
- Wystarczająco wybuchowe jak dla ciebie? - spytał. Wyglądał na zarówno zmartwionego, jak i uradowanego nową sprawą, którą mógł rozwiązać. Clara nie była pewna, czy powinna się przejąć jego zachowaniem, czy raczej zaliczyć to do doktorowego sposobu bycia. Ostatecznie zdecydowała się na drugą opcję. Podczas gdy ona rozmyślała, Doktor wyciągnął z kieszeni soniczny śrubokręt i, wskazując nim na przestrzeń przed nimi, krzyknął:
- Mamy sprawę do rozwikłania! - i puścił się biegiem w stronę wybuchu. Clara jedynie uśmiechnęła się kącikiem ust. Ostatecznie, po dniach pełnych nudów, jakaś przygoda dobrze im zrobi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz